My w Hiszpanii

Bardzo się cieszę, że pojechałam na wymianę. Przed wyjazdem długo się zastanawiałam, czy warto, bo przecież za chwilę egzamin, bo to kosztowne, bo mi się nie chce. Na szczęście po wielu długich negocjacjach (nie tylko z rodzicami, ale także z ludźmi ze szkoły), zdecydowałam się pojechać. Uważam, że była to bardzo dobra decyzja.

Z Warszawy wyjeżdżałam pełna obaw. Bałam się wszystkiego: że się nie dogadam po angielsku, że „moja" Hiszpanka mnie nie polubi, że się nie rozpoznamy na dworku, wreszcie, że zgubię bagaż lub paszport. Stresowałam się nie tylko w Polsce, ale też przez całą niedzielę w Barcelonie oraz podróż do Saragossy. Na szczęście dość szybko udało mi się zidentyfikować Isabel Cucalon - moją Hiszpankę, i po serdecznym powitaniu udałyśmy się do jej domu. Jeszcze na lotnisku poznałam jej tatę, który okazał się wyjątkowo zabawnym człowiekiem (pomimo tego, że po angielsku potrafił powiedzieć jedynie „dobranoc" oraz „czy lubisz piłkę nożną"). W 10 minut dojechaliśmy na miejsce, gdzie przedstawiona mi została mama oraz brat Isabel. Wspólnie zjedliśmy kolację, a następnie każdy udał się do swojego pokoju. Pani Cucalon okazała się niezwykle serdeczną osobą, ciągle proponowała mi coraz to wymyślniejsze napoje lub potrawy. Podsumowując, było dość zabawnie. Na zakończenie dnia czekała mnie jeszcze niespodzianka - hiszpańska pościel znacznie się różni od tej naszej, polskiej. Wiele czasu zajęło mi rozpoznanie, co jest, czym, ponieważ na łóżku znajdowały się trzy prześcieradła, dwa koce, trzy narzuty oraz dwie poduszki. Gdy już się z tym uporałam, wyczerpana nocą spędzoną w podróży, zasnęłam.


Kolejny dzień rozpoczęłyśmy słodkim, acz skromnym śniadaniem - herbatniki z czekoladą i mleko. Po posiłku sprawnie przygotowałyśmy się do wyjścia, a następnie wyruszyłyśmy na przystanek. Byłam nieco zaskoczona, gdy zamiast klasycznego, miejskiego autobusu przyjechał po nas nowoczesny szkolny autokar. Jednakże szybko się przekonałam, że to dopiero początek niespodzianek w tym dniu.


W szkole spotkaliśmy się z resztą osób z wymiany i wspólnie weszliśmy do budynku, który już na wstępie wywarł na nas ogromne wrażenie. Wydawało mi się, że takie placówki znajdują się tylko w amerykańskich filmach - myliłam się. Nigdy sobie nawet nie wyobrażałam, że znajdę się w podobnym miejscu. "nasi" Hiszpanie oddali nas pod opiekę swojemu nauczycielowi, - Pepe, który jak się później okazało jest nadzwyczajnie pogodną i charyzmatyczną osobą (pomimo tego, że niewiele mówi po angielsku). Wraz z nim poszliśmy do budynku Marianistów, gdzie mieliśmy okazję dowiedzieć się kilku rzeczy na temat ich działalności. Następnie kilkoro uczniów oprowadziło nas po szkole, pokazując tysiące klas, boisk oraz innych obiektów. Zajęło nam to około godziny. Potem wróciliśmy do naszych partnerów z wymiany i wspólnie z nimi spędziliśmy półgodzinną przerwę, podczas której mogliśmy poznać wiele osób.

Po przerwie poszliśmy do Sali, gdzie zostaliśmy podzieleni na grupy. Najpierw mieliśmy kilka ćwiczeń, aby się lepiej poznać, a następnie zostały nam przydzielone tematy prezentacji, nad którymi pracowaliśmy początkowo w Hiszpanii na koniec w Polsce. Wszyscy mieliśmy dużo śmiechu i było bardzo miło. Po zajęciach razem z całą szkołą udaliśmy się na obiad. Tamtejsza stołówka w niczym nie przypomina tej naszej. Jest ogromna, wyjątkowo schludna, jak na takie pomieszczenie, przypomina raczej restaurację. Ponadto panuje tam niezwykle przyjemna atmosfera, pomimo niewyobrażalnego wręcz hałasu.

Po posiłku wspólnie z „naszymi" Hiszpanami poszliśmy zwiedzać zamek Aljferia. Droga ze szkoły była bardzo długa, jednakże tamtejsza młodzież nie lubi jeździć autobusami, toteż przebyliśmy ją pieszo. Na szczęście przed zwiedzaniem mieliśmy dużo wolnego czasu, który wykorzystaliśmy na wypoczynek i integrację. Wizytacja zamku odbyła się jedynie w polskim gronie, dzięki czemu choć przez chwilę mogliśmy rozkoszować się ciszą. Gdy skończyliśmy poszliśmy z Hiszpanami do kawiarni, gdzie siedzieliśmy do późnego wieczora. Ogólnie rzecz biorąc dzień opierał się na poznaniu naszych nowych przyjaciół.

We wtorek opuściłyśmy dom wcześnie, ponieważ tego dnia miała się odbyć wycieczka rowerowa. Przemierzając miasto na dwóch kółkach, starałyśmy się ustalić ile jest stopni, jednakże okazało się to niemożliwe, ze względu na to, że na każdym termometrze (na co drugim skrzyżowaniu takowy się znajdował) była inna temperatura (od 4 do 20 stopni). Dlatego też szybko zrezygnowałyśmy z tego zajęcia. Po 30 minutach drogi dojechaliśmy na miejsce spotkania z resztą grupy. Minęło kolejne pół godziny i wszyscy byliśmy gotowi do dalszej drogi. Jak się okazało Hiszpanie mają tragiczną kondycję, więc co 10 minut musieliśmy robić przerwy. Pierwszy dłuższy postój mieliśmy nad rzeką Ebro - największą w Saragossie. Następnie ruszyliśmy dalej i dojechaliśmy aż do oczyszczalni wody, którą zwiedzaliśmy z przewodnikiem. Wycieczka ta była dość interesującym doświadczeniem. Na koniec dojechaliśmy na plac zabaw, gdzie mogliśmy także odpocząć. Spędziliśmy tam około 2 godziny. Po wypoczynku pojechaliśmy do domów naszych Hiszpanów, aby się odświeżyć a następnie poszliśmy wszyscy razem do baru oglądać mecz. Było to ciekawe przeżycie, ponieważ Hiszpanie bardzo się zaangażowali w rozgrywkę na boisku, dzięki czemu mieliśmy dużo śmiechu.

Środa rozpoczęła się warsztatami teatralnymi prowadzonymi przez Pepe. Uczyliśmy się naśladować inne osoby, wyrażać emocje oraz mówić po hiszpańsku. W tym dniu Gabrysia miała urodziny, więc odśpiewaliśmy jej „100 lat" w trzech różnych językach. Oczywiście świetnie się bawiliśmy. Po zajęciach spędziliśmy przerwę z Hiszpanami, a potem zwiedzaliśmy katedry w Saragossie. Po południu wróciliśmy do szkoły, zjedliśmy obiad i pojechaliśmy do domów. Wieczorem większość grupy poszła na kręgle, a pozostali oglądali kolejny mecz. Pomimo podziału wszyscy dobrze wspominamy nasze wyjścia.

Czwartek był dniem szczególnym, ponieważ wtedy po raz ostatni widzieliśmy Saragossę. Rano prezentowaliśmy projekty przygotowane na wymianę: my o Polsce, zaś Hiszpanie o swoim kraju. Trwało to aż do obiadu, po którym mieliśmy zajęcia sportowe z grupą hiszpańską i niemiecką. Chłopcy grali w piłkę nożną, zaś dziewczyny w twistera. Na koniec wszyscy przeciągaliśmy linę. Spotkało nas ogromne zaskoczenie, gdy chłopcy postanowili sprawdzić nasze siły. Po jednej stronie stanęły dziewczyny, a o drugiej osoby płci przeciwnej. Chłopców było więcej niż nas, więc spodziewałyśmy się, że bez trudu nas pokonają, ale było dokładnie odwrotnie! Byłyśmy szczerze zdziwione, bo wydawało nam się, że są silniejsi. Z uczuciem triumfu zakończyłyśmy zajęcia i wróciłyśmy do domu.

Spakowałyśmy się, a następnie cała grupą spędziliśmy wieczór w parku (było nas za dużo, by wejść do lokalu). Sądzę, że właśnie tak powinny wyglądać ostatnie chwile w Saragossie, zapamiętam tamten wieczór na długo. Beztroskie rozmowy, śmiechy i dużo dobrej zabawy!

W piątek musiałyśmy wstać o 5 rano, ponieważ wyjeżdżaliśmy do Walencji. Już o 6 siedzieliśmy w autokarze. Liczyłyśmy na to, że uda nam się nadrobić nieprzespane godziny, jednakże hiszpańscy chłopcy mieli inne zdanie. Całą drogę krzyczeli, śpiewali i mieli wielki ubaw z naszego rozdrażnienia. Na początku bardzo nas to irytowało, ale później stwierdziłyśmy, że w gruncie rzeczy jest to zabawne i odechciało nam się spać. Na miejsce dojechaliśmy koło południa. Zaczęliśmy od wejścia na wieżę, na którą prowadziły bardzo wąskie i bardzo strome schody, ale było warto, bo z czubka rozciągał się niesamowity widok na całą Walencję.

Następnie aż do 18 zwiedzaliśmy miasto, a potem pojechaliśmy na plażę, gdzie mieliśmy całe 2 godziny wolnego. Było fantastycznie! Podziwiałyśmy Hiszpanów, którzy pomimo chłodu wody (mówili, że u nich jest zima), postanowili popływać w morzu. Około 20 pojechaliśmy zostawić nasze bagaże w szkole Marianistów, po czym poszliśmy „na miasto". W czasie naszego pobytu rozpoczynały się święta nazywane „Fallas". Polegały one na tym, że wszędzie puszczano petardy, co niesamowicie bawiło Hiszpanów (dla nas było nieco męczące). Do północy podziwialiśmy uroki Walencji, a następnie wróciliśmy do szkoły.

Sobota rozpoczęła się dość ponuro, bo w nocy było bardzo zimno, a ponadto przygnębiała nas myśl o powrocie do Polski. Szybko się jednak przekonaliśmy, że w towarzystwie Hiszpanów nie sposób się smucić, więc humory w krótkim czasie nam się poprawiły. Cały dzień spędziliśmy w okolicy muzeum nauk ścisłych oraz oceanarium. Każdy we własnym zakresie. Punktem programu był także film o podwodnym życiu, podczas którego wszyscy odsypiali dwie nieprzespane noce. Mieliśmy też dostęp do centrum handlowego, gdzie oczywiście przeznaczyłyśmy czas na zakupy. Wieczorem było nam bardzo trudno żegnać się z Hiszpanami (do Barcelony odwozili nas tylko „ci nasi", z wymiany). Z bólem serca dotarło do nas, że prawdopodobnie więcej ich nie spotkamy. W przypadku wielu osób nie obyło się bez łez. Strasznie się do nich przywiązaliśmy i nie chcieliśmy tak szybko kończyć naszej znajomości.
Po rozstaniu poszliśmy na kolację, a potem przyjechał po nas autokar, którym pojechaliśmy do Barcelony. Podróż przebiegała wyjątkowo cicho i czuliśmy, że czegoś nam brakuje.

Na lotnisku mieliśmy jeszcze dużo czasu do odlotu, spędzaliśmy ostatnie chwile w towarzystwie naszych przyjaciół, po czym nadszedł czas kolejnego rozstania. Dziwnym trafem nikomu nie spieszyło się do Polski.

Całkiem szczerze mogę nazwać wymianę najlepszą (jak dotychczas) przygodą w moim życiu. Z chęcią zamieszkałabym w Hiszpanii, nie tylko ze względu na klimat, ale głównie z uwagi na ludzi. Tam wszyscy są radośni i aż promienieje od nich optymizm. Mam nadzieję, że jeszcze uda mi się odwiedzić Saragossę oraz oczywiście z niecierpliwością czekam na maj - wtedy Hiszpanie przyjeżdżają do Polski. Każdemu polecam wyjazd na wymianę - niezapomniane wspomnienia gwarantowane!!

Tekst napisała Ola Walicka, uczennica klasy III a